Jagiellonia Białystok swój ostatni mecz tego sezonu z pewnością nie może zaliczyć do udanych. Podopieczni Iwajło Petewa wyszli na spotkanie w praktycznie niezmienionym składzie względem swoich wcześniejszych starć. Kibice w trakcie meczu zobaczyli na boisku co prawda kilku zmienników, jednak to było do przewidzenia już przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Mimo tego, że Duma Podlasia nie walczyła już o miejsce premiowane możliwością gry w kwalifikacjach do europejskich pucharów to chyba niewielu kibiców spodziewało się, aż takiej różnicy klas w tym spotkaniu.
Niecodzienny początek i 2 szybkie ciosy
Początek meczu przy Bułgarskiej był dosyć nietypowy. Przy jednej z pierwszej akcji Lecha, przeszkodził arbiter więc odbył się rzut sędziowski. Za niedługą chwilę gra musiała zostać ponownie wstrzymana, tym razem za sprawą fanów Kolejorza, którzy odpalili na trybunach race. Wszystko to wydarzyło się w niespełna 5 minut od pierwszego gwizdka. Po opanowaniu sytuacji i wznowieniu gry, Lech przeprowadził składną akcję, którą skutecznie wykończył Pedro Tiba. W 13 minucie meczu na listę strzelców wpisał się natomiast król strzelców PKO Ekstraklasy czyli Christian Gytkjaer. Bramka ponownie padła po efektownej akcji zespołu z Poznania. W 20 minucie padł gol kontaktowy dla Jagiellonii, jednak po analizie VAR trafienie Jesusa Imaza zostało cofnięte. Według sędziów Hiszpan był na niewielkim spalonym.
0:4 do połowy
Gracze Kolejorza nie przestawali atakować i po kilku groźnych sytuacjach, w tym poprzeczce Jóźwiaka, strzelili trzecią bramkę w spotkaniu. Tym razem sztuka ta udała się 18-letniemu Jakubowi Kamińskiemu. Defensywa Jagiellonii nie domagała w tym spotkaniu co potwierdził gol numer 4. Tym razem błąd popełnił bramkarz Dziekoński, który po złym podaniu do Szymanowicza, obronił co prawda strzał Kamińskiego, jednak z dobitką Gytkjaera nie miał już szans.
Bez emocjonalna druga połowa
Starsi kibice Dumy Podlasia w pamięci z pewnością mieli owiane złą sławą starcie z GKS-em Katowice z 1993 roku. Wtedy Jagiellonia Białystok zanotowała swoją najwyższą porażkę w Ekstraklasie, przegrywając aż 7:1. Na szczęście, druga połowa była znacznie spokojniejsza i chociaż to Lech nadal przeważał, to nie zdołał już zdobyć żadnej bramki.
Przeczytaj również: