Na rynek warszawski nadeszły plotki, jakoby mieszkańcy będą musieli się zmierzyć z niedoborami taniej wódki i papierosów na skutek zamknięcia granic z Białorusią. Natomiast rzeczywistość okazała się być odmienna. W rezultacie, ludzie pozostali z zapasami mięsa i wędlin, a hurtownicy z tonami kawy Davidoffa, które nie znajdują nabywców.
Ewa, która pracuje w sklepie położonym tuż obok białoruskiego punktu granicznego w Bobrownikach, obecnie mija dni na próżno. W lecie przynajmniej zdobywała opaleniznę, teraz musi znaleźć sposób na pokonanie powtarzalności. Okazjonalnie, kilku mieszkańców z okolic zaparkuje pod jej sklepem, kuszeni wyprzedażą chemii, o której dowiedzieli się z mediów społecznościowych. Na przejściu granicznym pozostali jedynie strażnicy graniczni, celnicy oraz niewielka grupa robotników zajmujących się naprawą infrastruktury.
Od momentu zamknięcia granicy, nikt z Białorusi już nie przyjeżdża – ani busy pełne zakupów, ani ciężarówki z towarami, ani samochody osobowe zmierzające na prawosławny cmentarz koło cerkwi Zmartwychwstania Pańskiego. Podobnie, nikt nie wyjeżdża z Polski ze zniczami, aby odwiedzić groby swoich rodzinnych na Białorusi.