Tragiczna kłótnia o dług: 37-latek oskarżony o spowodowanie śmierci znajomego w Białymstoku

W procesie przed białostockim sądem dotyczącym 37-letniego mieszkańca miasta, podejrzanego o poważne uszkodzenie zdrowia swojego dobrego przyjaciela, które doprowadziło do śmierci ofiary, zeznawał świadek. Według jego relacji, oskarżony podczas sporu uderzył jedynie raz swojego towarzysza, co miało być przyczyną nieszczęśliwych konsekwencji.

Sąd Okręgowy w Białymstoku przesłuchał we wtorek dwóch świadków, w tym jedną osobę powołaną przez oskarżycieli posiłkowych – rodziców i siostrę zmarłego 33-latka. Wobec nieobecności jednego ze świadków, postępowanie zostało odroczone do października.

Zarówno oskarżony, jak i ofiara znały się od wielu lat, a ich relacje były umocnione wspólną pracą. We wrześniu poprzedniego roku wybrali się wspólnie do lasu w miejscowości Halickie koło Białegostoku. Z twierdzeń oskarżonego wynika, że cel podróży miał związek z koniecznością zwrotu przez ofiarę pewnej sumy pieniędzy.

Kiedy do tego nie doszło, oskarżony, pod wpływem wzburzenia, uderzył swojego kolegę pięścią w twarz. W wyniku upadku, ofiara zmarła na skutek stłuczenia głowy, intensywnego krwawienia wewnętrznego i obrzęku mózgu. Prokuratura uznała to za przyczynienie się do poważnego uszczerbku na zdrowiu zakończonego śmiercią, co grozi karą od pięciu lat pozbawienia wolności aż do kary dożywocia.

Oskarżony przyznał się do zadania ciosu, jednak zaprzeczał, że mógłby być on przyczyną tak poważnych obrażeń. Na pierwszej rozprawie sądowej w połowie maja wyjaśnił: „Uderzyłem go raz. On nie upadł przy mnie ani nie uderzył głową, jak to opisuje prokuratura. Nie jestem pewien, czy to nastąpiło później, czy może stracił przytomność. Po uderzeniu odszedłem, a on żył. Nie wiem, jak doszło do jego śmierci”.

W trakcie prowadzonego śledztwa oskarżony twierdził, że całe wydarzenie miało miejsce w kontekście finansowych rozliczeń między nim a ofiarą. Chodziło o kwotę 700 zł, związane z zakupem samochodu przez ofiarę. Mężczyźni w tamtym czasie pracowali razem, wykonując prace budowlane. Jak mówił oskarżony podczas śledztwa: „On twierdził, że ma te pieniądze, ale są zakopane w lesie i musimy tam pojechać”.